poniedziałek, 17 lutego 2014

Wyprawa na koło podbiegunowe - part 2

Na dzień drugi naszego pobytu w Kirunie (właściwie to kilka km poza miasteczkiem) zaplanowana była wycieczka skuterami śnieżnymi do hotelu lodowego. I tym razem zostaliśmy zgarnięci, razem z resztą, i przetransportowani na miejsce rozpoczęcia wyprawy. Po raz kolejny zostaliśmy ubrani w (kosmiczne) kombinezony, buty i kaski, po czym poinstruowali nas jak NIE zabić siebie ani innych na skuterze i w drogę! A droga prowadziła przez wioski, lasy, pola i rzeki (zamarznięte, gdzie można było pocisnąć i poszaleć). Jazda takim skuterem to niezła zabawa, zarówno jako kierowca jak i pasażer. Jak na pierwszy raz na tego typu maszynie, to poszło całkiem nieźle, tylko raz PRAWIE się wywróciliśmy (gdy ja kierowałam). Poza tym, to odniosłam wrażenie, że skręcanie bardzo zależy i wymaga ogromnej siły woli :P. W drodze powrotnej z hotelu byłam pasażerem... właściwie dużą część drogi "przefrunęłam". Jednym słowem FUN!
najobrzydliwszy sok pod słońcem! nie dawał rady nawet rozcieńczony 10x wodą





A jeśli o sam Ice Hotel chodzi...Konstrukcja i rzeźby robią wrażenie. Cena za spędzenie nocy w hotelu też - 2500 SEK jeśli dobrze pamiętam za najtańszy pokój. Nie wiem co prawda jak jest to zorganizowane, bo zwiedzanie tego obiektu to wchodzenie do każdego z pomieszczeń i podziwianie dizajnu. Głupio by było wparować komuś do wynajętego pokoju ;) 
Co jeszcze mogę napisać.. powiedziano nam, że hotel całkowicie roztopi się koło czerwca.  Co roku wybierany jest inny motyw główny oraz 40 artystów, którzy poza tym motywem projektują i rzeźbią osobne pomieszczenia, których w sumie jest koło 20.

Resztę zobaczycie na zdjęciach, które i tak są tylko namiastką:


kwiatki... meh




pokręcone, prawie jak świderki słupy oryginalnie były proste, ale nie wytrzymują presji otoczenia i się gną



Po powrocie do domków zdecydowaliśmy, że czas najwyższy na degustację łosia i renifera. Całkiem dobre... kwestia przyrządzenia, jak z każdym mięsem. Wędzona szynka z renifera bardzo mi smakowała, łoś był dość tłusty. Po zjedzeniu naszej zwierzyny Jonathan rozpalił ognisko, Brian przygotował tradycyjne amerykańskie grilled cheese sandwiches a ja zmajstrowałam grzane wino ze zwykłego czerwonego wina i szwedzkiego specjału - glögg. I tak siedzieliśmy sobie, rozmawialiśmy, topiliśmy podeszwy butów (przypadkiem), próbowaliśmy wyrzeźbić własne naczynia ze śniegu i czekaliśmy na nadejście godziny nocnej z nadzieją na choć kawałek bezchmurnego nieba. Niestety, nie doczekaliśmy się. 
Nie mniej, bardzo miło spędziliśmy tych kilka dni przerwy w zajęciach.
W sobotę, w południe musieliśmy się wynieść, ja obudziłam się przeziębiona, a jakże by inaczej. Najwyraźniej częste doświadczanie skrajnych temperatur na przemian (albo naraz) mi nie służy. Albo po prostu było za ciepło. Tak, na pewno było za ciepło.
Z domków zostaliśmy odwiezieni na lotnisko, skąd polecieliśmy do Sztokholmu (mój pierwszy lot). Sztokholm to przepiękne miasto! Ale o tym napiszę następnym razem. Na koniec kilka jeszcze fotek z podróży, Kiruny i okolic:

widok z domku


próba sprzętu





tłumy w pociągu do Kiruny



ekscytacja pierwszym lotem ...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz